czwartek, 27 czerwca 2013

Bo czasem tak trzeba!

Czasem trzeba pomarudzić, wywlec żale na światło dzienne, ponarzekać na prawo i lewo... Na przykład dzisiaj. Dzień jak co dzień, dzień który mam nadzieję przestanie się powtarzać. Ostatnio spadło na mnie wiele funkcji, zadań, związanych z moim hobby. Wydawało by się, że to marzenie każdego... zajmować się tym co się lubi. Być może tak, jeśli nie przyprawia to o siódme złości. Ale dziś nie o tym. Rano miałam czas na kilka sekund refleksji, z których wysnułam, że miło by było jakby ktoś na chwilę znalazł się w moje skórze i powiedział - jak Ty sobie z tym wszystkim radzisz?!, jesteś silna, nieźle Ci idzie... Przez siedem godzin walczyłam z tradycyjnymi problemami dnia codziennego, ale  to była kropla w morzu tego co mnie czekało. Maraton zaczął się gdy wybiła godzina 16. Biegiem wyskoczyłam z pracy w stronę Reala kupić od paru dni poszukiwaną zasłonkę do prysznica. Czas na wykonanie zadania 20 minut ( z czego 10 - 15 to droga do celu). Wpadłam do sklepu jak tajfun, popędziłam do kasy samoobsługowej i zadowolona po obowiązkowym staniu w kolejce i trudnościach z zapłaceniem za ową zasłonkę ( ta automatyczna kasjerka nie życzyła sobie grubszych pieniędzy - bardzo realistycznie ją zaprogramowali, projektantów można pochwalić za obeznanie w temacie) wyprułam na przystanek.... STOP! Przecież miałam pieniądze wyciągnąć z bankomatu. Wracamy się... biegnę, biegnę, biegnę.. STOP! Trzeba odstać obowiązkowo w kolejnej kolejce... czekam, czekam, czekam... o moja kolej. Szukam karty. W międzyczasie dzwoni mama z miliardem pytań - "o której chcesz się widzieć z tatą?"... o 18 mamo..."zdążysz?"... tak zdążę... język w bankomacie wybieram polski... "a gdzie teraz jesteś?"... mama jestem przy bankomacie... wybór kwoty... "a byłaś w Realu kupić zasłonkę?"... tak byłam... jejku jaki był pin... "to teraz jedziesz do miasta?"... tak będę biec przymierzyć obrączkę... szlag by trafił te cyferki... chwila mama bo muszę się skupić... ok pin jest... czy wybrana kwota jest poprawna... nie, wolałabym żeby była niższa... mama powiedz tacie, żeby wziął czarną teczkę, jest w sekretarzyku... "jak znajdę to podam"... jak nie znajdziesz to zadzwoń, pa muszę kończyć.
No dobrze kasa jest to biegniemy na przystanek. Dopadłam rozkład jazdy. Mamy godzinę 16:30, za 3 minuty autobus. Super! Zdążyłam...
Dzwoni przyszły Małżon: Gdzie jesteś?
Ja: W autobusie... 
10 minut później
Dzwoni przyszły Małżon: Gdzie jesteś?
Ja: W autobusie...
20 minut później
Dzwoni przyszły Małżon: Pewnie już mierzyłaś obrączkę?
Ja: Nie, wciąż jestem w autobusie, choć od 10 minut powinnam już być u jubilera
Pół godziny później...
Niech ich diabli wezmą z taką komunikacją!!! Zaraz mi sklep zamkną!!!
Biegnę dalej. Wpadam do sklepu jak Amazonka na koniu, włos poplątany, szaleństwo w oczach i znowu widzę kolejkę.
Ok. Grunt, że jestem w środku, muszą mnie obsłużyć przed zamknięciem.
W końcu zmierzyłam ten odcięty od metalowej rurki kawałek pierścienia, wybrałam grawer ( standardowy, imiona plus data ślubu, choć chciałam podać Czterokopytna i Smyk, ale właściciel był wystarczająco zdegustowany moją osobą, więc dałam spokój). 
Czas operacyjny: 17:13
Och toż to kupa czasu. Biegniemy dalej. Pokonałam dwa przystanki, przeleciałam przez dworzec i dotarłam do kolejnego sklepu w poszukiwaniu tym razem innej zasłonki. Chodzę, szukam, przekopuję asortyment. O jest! Będzie idealna. Złapałam jeszcze po drodze moskitierę, zapłaciłam i poleciałam na górę oglądać koszule. A tu ku memu zaskoczeniu KOLEJKA! No przecież jakżeby inaczej... założyłam ręce i przysłuchuję się rozmowie:
"Proszę Pani, bo mój mąż potrzebuje kołnierzyk 46/47, ale w talii to on jest szczupły, więc żeby za szeroka nie była."
"Proszę Panią, ale u nas największy rozmiar z tej koszuli to 44, ale mogę dać z innej 45 i może Pani guzik przesunąć."
"Proszę Pani po co mam kupować koszulę za 100 zł żeby później płacić krawcowej kolejne 100 zł" (racja myślę sobie, albo już lepiej całą uszyć)
"Proszę Panią zadzwonię do szefowej czy my tego nie możemy zrobić."  
dryn dryn... szefowa nie odbiera
"No nie wiem co teraz zrobić, musi szefowa odebrać, proszę w czym mogę pomóc?"
Och to już moja kolej. 
Standardowy tekst " Czy są koszule taliowane, śmietankowe lub ewentualnie gdyby nie było to ecri o rozmiarze 37/38"
"Są."
"Dobrze, dziękuję."
I wypad ze sklepu... biegniemy dalej... Już prawie wszystkie sklepu z koszulami odwiedziłam w naszym mieście. 
17:44 o zdążę do składu ceramiki...Skok przez pasy i jestem. W środku czuję się zagubiona... za duża hala... więc robię trzy okrążania w poszukiwaniu szklanek. W końcu je dostrzegam w ciemnym, zakurzonym rogu. Telefon do A, żeby dał cynk J, że są trzy ostatnie pudełka i trzeba koniecznie je jutro kupić. Ok załatwione. Z tatą umówiłam się na 18:00. Mam z 6 minut, więc lecę dalej. Przebiegłam jeden przystanek, jeden podjechałam tramwajem, kolejny autobusem i jestem na miejscu. 18:01. Widzę tatę. Zdążyłam...
Ciąg dalszy nastąpi