sobota, 14 września 2013

Powrót

Już tak dawno nic nie pisałam... a tyle się działo... tyle emocji nie zostało spisanych i będzie ciężko je odtworzyć. Ale moja A mobilizuje mnie by powrócić do świata bloga. Okres przed ślubem był naprawdę piękny, wręcz magiczny. Pomimo braku czasu, aby przyłożyć się porządnie do przygotowań, nie zaplanowałabym tego lepiej. I o tych spontanicznych weselnych decyzjach zamierzam się podzielić choć teraz łatwiej jest pisać o chwili obecnej. A jest ona skomplikowana. Powiedziałam kiedyś znajomej, że lepiej było przed ślubem. A ona na to z okrzykiem: "Widzisz, a nie mówiłam!!!". I nawet nie chodzi o to, że między nami jest gorzej, gdyż nie jest. Tylko zaadaptowanie się do przymusowych warunków jest trudne i to nas zmienia. Póki co mamy sporo wyrzeczeń, ale to przecież od nas zależy jak potoczą się nasze losy. Pomimo tych notorycznych policzków i kłód rzucanych pod nogi trzeba iść dalej. Także witaj wielki okrutny świecie ;)

czwartek, 27 czerwca 2013

Bo czasem tak trzeba!

Czasem trzeba pomarudzić, wywlec żale na światło dzienne, ponarzekać na prawo i lewo... Na przykład dzisiaj. Dzień jak co dzień, dzień który mam nadzieję przestanie się powtarzać. Ostatnio spadło na mnie wiele funkcji, zadań, związanych z moim hobby. Wydawało by się, że to marzenie każdego... zajmować się tym co się lubi. Być może tak, jeśli nie przyprawia to o siódme złości. Ale dziś nie o tym. Rano miałam czas na kilka sekund refleksji, z których wysnułam, że miło by było jakby ktoś na chwilę znalazł się w moje skórze i powiedział - jak Ty sobie z tym wszystkim radzisz?!, jesteś silna, nieźle Ci idzie... Przez siedem godzin walczyłam z tradycyjnymi problemami dnia codziennego, ale  to była kropla w morzu tego co mnie czekało. Maraton zaczął się gdy wybiła godzina 16. Biegiem wyskoczyłam z pracy w stronę Reala kupić od paru dni poszukiwaną zasłonkę do prysznica. Czas na wykonanie zadania 20 minut ( z czego 10 - 15 to droga do celu). Wpadłam do sklepu jak tajfun, popędziłam do kasy samoobsługowej i zadowolona po obowiązkowym staniu w kolejce i trudnościach z zapłaceniem za ową zasłonkę ( ta automatyczna kasjerka nie życzyła sobie grubszych pieniędzy - bardzo realistycznie ją zaprogramowali, projektantów można pochwalić za obeznanie w temacie) wyprułam na przystanek.... STOP! Przecież miałam pieniądze wyciągnąć z bankomatu. Wracamy się... biegnę, biegnę, biegnę.. STOP! Trzeba odstać obowiązkowo w kolejnej kolejce... czekam, czekam, czekam... o moja kolej. Szukam karty. W międzyczasie dzwoni mama z miliardem pytań - "o której chcesz się widzieć z tatą?"... o 18 mamo..."zdążysz?"... tak zdążę... język w bankomacie wybieram polski... "a gdzie teraz jesteś?"... mama jestem przy bankomacie... wybór kwoty... "a byłaś w Realu kupić zasłonkę?"... tak byłam... jejku jaki był pin... "to teraz jedziesz do miasta?"... tak będę biec przymierzyć obrączkę... szlag by trafił te cyferki... chwila mama bo muszę się skupić... ok pin jest... czy wybrana kwota jest poprawna... nie, wolałabym żeby była niższa... mama powiedz tacie, żeby wziął czarną teczkę, jest w sekretarzyku... "jak znajdę to podam"... jak nie znajdziesz to zadzwoń, pa muszę kończyć.
No dobrze kasa jest to biegniemy na przystanek. Dopadłam rozkład jazdy. Mamy godzinę 16:30, za 3 minuty autobus. Super! Zdążyłam...
Dzwoni przyszły Małżon: Gdzie jesteś?
Ja: W autobusie... 
10 minut później
Dzwoni przyszły Małżon: Gdzie jesteś?
Ja: W autobusie...
20 minut później
Dzwoni przyszły Małżon: Pewnie już mierzyłaś obrączkę?
Ja: Nie, wciąż jestem w autobusie, choć od 10 minut powinnam już być u jubilera
Pół godziny później...
Niech ich diabli wezmą z taką komunikacją!!! Zaraz mi sklep zamkną!!!
Biegnę dalej. Wpadam do sklepu jak Amazonka na koniu, włos poplątany, szaleństwo w oczach i znowu widzę kolejkę.
Ok. Grunt, że jestem w środku, muszą mnie obsłużyć przed zamknięciem.
W końcu zmierzyłam ten odcięty od metalowej rurki kawałek pierścienia, wybrałam grawer ( standardowy, imiona plus data ślubu, choć chciałam podać Czterokopytna i Smyk, ale właściciel był wystarczająco zdegustowany moją osobą, więc dałam spokój). 
Czas operacyjny: 17:13
Och toż to kupa czasu. Biegniemy dalej. Pokonałam dwa przystanki, przeleciałam przez dworzec i dotarłam do kolejnego sklepu w poszukiwaniu tym razem innej zasłonki. Chodzę, szukam, przekopuję asortyment. O jest! Będzie idealna. Złapałam jeszcze po drodze moskitierę, zapłaciłam i poleciałam na górę oglądać koszule. A tu ku memu zaskoczeniu KOLEJKA! No przecież jakżeby inaczej... założyłam ręce i przysłuchuję się rozmowie:
"Proszę Pani, bo mój mąż potrzebuje kołnierzyk 46/47, ale w talii to on jest szczupły, więc żeby za szeroka nie była."
"Proszę Panią, ale u nas największy rozmiar z tej koszuli to 44, ale mogę dać z innej 45 i może Pani guzik przesunąć."
"Proszę Pani po co mam kupować koszulę za 100 zł żeby później płacić krawcowej kolejne 100 zł" (racja myślę sobie, albo już lepiej całą uszyć)
"Proszę Panią zadzwonię do szefowej czy my tego nie możemy zrobić."  
dryn dryn... szefowa nie odbiera
"No nie wiem co teraz zrobić, musi szefowa odebrać, proszę w czym mogę pomóc?"
Och to już moja kolej. 
Standardowy tekst " Czy są koszule taliowane, śmietankowe lub ewentualnie gdyby nie było to ecri o rozmiarze 37/38"
"Są."
"Dobrze, dziękuję."
I wypad ze sklepu... biegniemy dalej... Już prawie wszystkie sklepu z koszulami odwiedziłam w naszym mieście. 
17:44 o zdążę do składu ceramiki...Skok przez pasy i jestem. W środku czuję się zagubiona... za duża hala... więc robię trzy okrążania w poszukiwaniu szklanek. W końcu je dostrzegam w ciemnym, zakurzonym rogu. Telefon do A, żeby dał cynk J, że są trzy ostatnie pudełka i trzeba koniecznie je jutro kupić. Ok załatwione. Z tatą umówiłam się na 18:00. Mam z 6 minut, więc lecę dalej. Przebiegłam jeden przystanek, jeden podjechałam tramwajem, kolejny autobusem i jestem na miejscu. 18:01. Widzę tatę. Zdążyłam...
Ciąg dalszy nastąpi

środa, 29 maja 2013

Do naszego ślubu pozostało 45 dni...

Tak twierdzi mój suwak na babińcowym forum... 45 dni, a nam jeszcze została 1/5 zaproszeń do rozdania, dwa spotkania w ramach nauk przedmałżeńskich, pierwsza przymiarka sukni ślubnej (mówią, że kiedyś musi być ten pierwszy raz), zamówienie garnituru ( trzeba szyć na miarę bo przyszły Małżonek chudy jak te szkapy co na polu się pasą ), obrączki będziemy odbierać w ostatniej chwili, buty w sumie też by się przydało mieć nim zawitam w salonie na przymiarkę ( ale uwaga są już zamówione )... i milion innych spraw, które powinny być dawno załatwione, ale czasu brakuje...
Kobiety marzą, aby ten najważniejszy dzień był idealny, dopięty na ostatni guzik... Niestety nasze życie to lawina zmian, które akurat musiały przypaść na okres przedślubny. Wcześniej wręcz nudziliśmy się w porównaniu do tego co teraz robimy. Często mając chwilkę wytchnienia (pędząc gdzieś spóźnieni samochodem) oddajemy się marzeniom - "Ale miło było kiedy w niedzielę mogliśmy wskoczyć na rowery i przejechać się ot tak do znajomych". A teraz cieszę się kiedy mogę przystopować na 10 minut i zjeść obiad... Cóż sami tego chcieliśmy. Łapiemy życie pełnymi garściami aż do kolejnej zmiany ;)



poniedziałek, 28 stycznia 2013

Czy to jawa czy to sen - sukienkowa wybranka

Szczęśliwa, że sen podpowiedział mi jakiej sukienki podświadomie pragnę wyruszyłyśmy z A na podbój :) Jako, że jestem w ciągłym biegu to i tak wyglądały nasze poszukiwania. Tego dnia kiedy umówiłam się na przymiarki, byłam z kolegą na placu budowlanym pomóc wykonać pomiary... a jako że ja wszystko robię od serca, dokładnie i z poświęceniem, widać to było od stóp do głów - cała w kurzu i błocie ;) ale cóż poradzić skoro termin zaklepany. I taka umorusana z głową zadartą do góry wkroczyłam do akcji. Panie na mój widok różnie reagowały, choć nie rozumiem, bo przecież nie przymierzałam sukienek na robocze ubrania ;) Trafiłyśmy w końcu do miejsca gdzie wynalazłyśmy moją wyśnioną sukienkę, a nawet dwie. Były one zawiązywane na szyi, jedna z koronkowymi dodatkami, a druga z cekinami. Pierwsza miała śliczny tył, wręcz cudowny, bajkowy. Ale przód zbyt zabudowany. Podejrzewam, że to wina mojego biust, a raczej jego braku i stąd źle to leżało;)Druga znowu miała ładny przód, ale tył mało zachwycający... Gdyby tak można z tych dwóch stworzyć jedną byłoby idealnie :) Ale nie ma co narzekać. Pierwsza sukienka mogłaby ewentualnie być ( jej atutem była również cena 1600zł za nowy model, ale wyprzedażowy). To pamiętam działo się w poniedziałek. Z kolei na sobotę byłam umówiona w ostatnim salonie. Moja A później mi zdradziła, że od samego początku wiedziała tam coś wybiorę ;) I ja też tak czułam, choć z tego względu, że tam po prostu był duży wybór. 
W sobotę 15 września 2012, od razu po tańcu wskoczyłam na rower i spocona, lekko ziajana dotarłam na czas na przymiarki. Tydzień wcześniej przeglądałyśmy katalogi, wstępnie zaznaczając co będę chciała przymierzyć, aby Pani sprzedawczyni mogła wszystko naszykować. Upatrzonych sukienek miałam cztery

Główną faworytką była takowa suknia, wiązana z tyłu, więc pomyślałam, że ewentualnie te ramiączka nie muszą być: 

Moja A się trochę spóźniała, więc ja już zaczęłam mierzyć. Na pierwszy rzut poszły koronki. Całkiem ładna, prosta, skromna, ale w moim mniemaniu za bardzo dziewczęca... w tym dniu mogę trochę poszaleć i przebrać za dojrzałą kobietę ;)



Kolejna ładna na zdjęciu, ale z bardzo sztywnego materiału, który mi przeszkadzał w poruszaniu:


Była także suknia z "wyśnionym" wiązaniem ( brakowało jej tylko diamentów ;) )
W międzyczasie przyszła moja doradczyni, więc ponownie te trzy kreacje przymierzyłam, zaczynając od koronkowej. Pomimo, że wszystkie suknie miały swój urok, to wciąż nie było "to". Wtedy Ekspedientka przyniosła coś, co w pierwszej kolejności odrzuciłam - suknię bez ramiączek, na zamek, a na dodatek kremową. Pomyślałam sobie "nie ma szans, niby na czym ma mi się to utrzymać?!". Ale nie zaszkodzi przymierzyć. W końcu mam zarezerwowaną całą godzinę ;) Ponownie odbyłyśmy za "kurtyną" rytuał monotowania sukni, dociągania żeby jako tako na mnie leżała i wyszłam pokazać się przyjaciółce. Chwila ciszy po czym nastąpił ten znak. Objawił się on w oczach mojej przyjaciółki. Błysk, może i lekka łza... coś co mówiło "jaka jesteś piękna". Mnie osobiście podobała się większość sukien, ale żadna do mnie za specjalnie nie krzyczała. Ale ta za to przemówiła niczym grom z nieba. Wyglądałam w niej poważnie, bardziej zmysłowo, intymnie, romantycznie, kobieco, bez zbędnych falbanek czy świecidełek... spojrzałam w lustro i pomyślałam "całe szczęście, że mnie znalazłaś, bo ja bym w życiu sama na to nie wpadła". W momencie przestało mnie obchodzić, że jest bez ramiączek. Okazało się, że mój sen był potrzebą szybkiego "załatwienia sprawy" i pozwolił mi zmobilizować się do poszukiwań. Za resztę odpowiada dobre oko Pani w salonie i uczucia jakie wywołała suknia u mojej A, za co obu Paniom dziękuję :)

A oto sprawczyni całego zamieszania La Sposa Fanal 2013:



Od razu wpłaciłam zaliczkę powiadamiając narzeczonego, że niestety, ale nie ujrzy sukni bo już jest kupiona i co najwyżej pokażę ją na necie ;) Wychodząc z salonu uświadomiłam sobie jedną rzecz - zapomniałam przymierzyć suknię, którą obstawiałam jako nr jeden... cóż widocznie nie było jej pisane ;)

czwartek, 10 stycznia 2013

"W pogoni za ślubną sukienką"

Należę do kobiet, którym ciężko dogodzić w zakresie mody ;) Mam zasadę kupowania na "pierwszy rzut oka", co nie oznacza, że łapię za byle co i lecę do kasy. Oj nie... wchodząc do sklepu wpierw się rozglądam stojąc przy drzwiach. Jeżeli nic nie przykuje mojej uwagi po prostu wychodzę. Być może jest tak dlatego, że nie lubię spędzać dużo czasu na zakupach, bądź mam wyszukany gust lub po prostu go nie mam ;) Ale kiedy już coś zauważę to oznacza, że ten sklep być może kryje w sobie jakieś skarby. Wtedy dopiero zaczynam buszować :) Czasem od razu coś mi zapadnie w pamięci i nie ma szans, żebym kupiła coś innego. Musi być to i koniec. Z sukniami ślubnymi podobno powinno być tak samo. Wydrukowałam listę wszystkich salonów w moim mieście i ruszyłam z przyjaciółką na podbój. O rety ile tego było. Całe szczęście, że część sklepów była skumulowana w jednym miejscu, bo po prostu mi się nie chciało przemierzać tyle kilometrów, niczym Frodo we Władcy Pierścieni. Wcześniej nie przeglądałam zbytnio sukien na Internecie. Modelkom zazwyczaj we wszystkim jest ładnie ;) a to co dobrze leży na jednej dziewczynie niekoniecznie wzbudzi zachwyt na drugiej i odwrotnie. Tak więc rozpoczęłyśmy swoją wędrówkę trzymając się zasady "albo coś wpadnie do oka albo wychodzimy". Niektóre kroje po prostu nie są w moim stylu. Na pewno nie chciałam nic pstrokatego ( żadnych cekinów, chyba że byłyby subtelne). Dzięki temu dość szybko przemierzałyśmy od butiku do butiku. Na szczęście obie myślimy podobnie (choć moja A. uwielbia kwiatuszki i wiedziałam że będzie się nimi kierować;)) to nie zastanawiałyśmy się zbytnio nad modelami. Dużą pomocą są też ekspedientki, bo najnormalniej w świecie nie wiedziałam czego szukam. Sporo sukien jest pięknych, a przecież nie jestem w stanie ich wszystkich przymierzyć. Jak Pani była niechętnie nastawiona na kolejną niezdecydowaną pannę młodą to szybko wychodziłyśmy. I tak chodziłyśmy od sklepu do sklepu przez trzy dni, od czasu do czasu coś przymierzałam. Miałam na sobie i krój zwany księżniczką i w kształcie syrenki czy litery A i z koronką i gładką, z pierzastym dołem i marszczonym... ale to nie było to. Zmęczona całym dniem dość szybko poszłam spać rozmyślając o białych sukniach... I wtedy przyśniła mi się ona. Długa do ziemi, subtelna, obcisła, z lekko rozszerzanym dołem, wiązana na szyję. Jedynym problemem był materiał, gdyż była wykonana z diamentów ;) ale przynajmniej teraz będę wiedziała czego szukać, czego pragnę. Szybko namalowałam w paincie i przesłałam mojej A. co podpowiada mi moje wewnętrzne "ja" (podkreślam słowo "szybko" i w "paincie" :D). Kolejny dzień poszukiwań skupiony był na sukience ze snu...


sobota, 8 grudnia 2012

Facebook

Wieczorem wracając do domu z przystanku autobusowego minęłam się ze znajomą. Spieszyła się, więc tylko zapytała jak idą przygotowania do ślubu: "Widziałam na Facebooku, że już coraz bliżej do Waszego wesela". Odpowiedziałam, że owszem, że czasu coraz mniej, a wszystko w proszku. Dodała, żeby dać znać to przyjdzie do kościoła na uroczystość i pobiegła dalej. Ja krzyknęłam żartobliwie- "dam znać, pewnie na Facebooku napiszę"... żarty żartami, ale teraz jest to najpopularniejsza i najszybsza forma komunikacji. Wystarczył jeden post, który umieściłam w euforii w lipcu trzynastego, że już tylko rok do ślubu... a po pół roku informacja do mnie wróciła ;) Sami sobie stworzyliśmy takie czasy ;) Tak samo jak na pytanie, w którym roku się zaręczyliśmy odpowiedziałam, że nie jestem pewna, ale Facebook wie. I proszę bardzo, jest wszystko udokumentowane, a narzeczony nie wyprze się, że nie pamięta o naszej rocznicy ;)



wtorek, 27 listopada 2012

Czy wszystko co się świeci jest piękne? - czyli damski i męski punkt widzenia przy wyborze obrączek

Parę tygodni temu ( a dokładnie było to w październiku kiedy pierwszy raz tej jesieni pojawił się na chwilkę śnieg, a ja wpadłam w świąteczną euforię jak to zwykle czynię na widok śniegu ;) ) przechadzaliśmy się po galerii. Wybieraliśmy się wtedy na urodziny szwagra narzeczonego, ale wyjątkowo mieliśmy trochę czasu na beztroskie nudzenie się, więc postanowiliśmy odwiedzić paru jubilerów. Wiadomo, że w galerii ceny są wyższe o nazwę marki, ale nie mamy złota na przetopienie, jak to inni mają w zwyczaju robić. Dlatego będziemy odwiedzać salony jubilerskie w poszukiwaniu idealnych obrączek. Tylko słowo "idealne" oznacza dla każdego coś innego ;) Kobieta zazwyczaj wychodzi z założenia, że wszystko co się świeci jest piękne. Osobiście nie lubię nadmiernej pstrokatości, ale na palcu czemu nie ;) A mężczyzna, jak jego pochodzenie wskazuje, powinien tak też wyglądać i się czuć, a pierścionek na palcu niekoniecznie tą cechę podkreśla. Więc nasze poszukiwaniu obrały jeden kierunek - dla mnie wszystkie obrączki są piękne, więc to narzeczony będzie podejmował ostateczną decyzję. Nareszcie jest coś w czym mogę beztrosko uczestniczyć i nie ja będę miała decydującego słowa :) Choć muszę przyznać, że salę i zespół wybraliśmy wspólnie. Ale wracając do naszych oględzin... w galerii mamy kilka salonów jubilerskich, każdemu pewnie dobrze znanych, dostępnych w całej Polsce. Spojrzeliśmy na mapkę budynku i wyruszyliśmy do pierwszego sklepu. Strasznie podobają mi się te małe stoliczki z gablotką z obrączkami, gdzie można spokojnie usiąść i pooglądać cudeńka. W tym sklepie akurat był mały wybór, obsługi żadnej, a popatrzeć to możemy na Internecie. Tu chcielibyśmy przymierzyć... ale nikogo to nie wzruszyło, więc jeden sklep mniej. Idziemy dalej... na szczęście w pozostałych salonach nie mieliśmy na co narzekać. Panie i panowie z obsługi ochoczo pokazywali wszystkie modele po kolei, z przyklejonym uśmiechem na twarzy ( nie wnikając w jego szczerość, gdyż nam zależało tylko na tym, żeby cierpliwie znosili nasze niezdecydowanie). Tak więc jak to mamy w zwyczaju zaczęliśmy stawiać warunki jakie muszą spełniać obrączki.

Z mojego, kobiecego punktu widzenia:

CHCEM DIAMAENCIK :D i to nie byle jaki, bo brylancik, kryształ Swarovskiego czy nie Swarovskiego, obojętnie, byle nie cyrkonia;) Chcę zaoszczędzić na:

  • przybraniu kościoła, sama tworząc bukieciki wraz z pomocą mamy i przyjaciółek, jeśli się zgodzą,
  • zaproszeniach, zawieszkach itp., zrobię własnoręcznie, nie wiem kiedy... ale zrobię,
  • paznokciach, mam pomysł co z nimi zrobić i wykonam to własnoręcznie, więc wydam pieniądze jedynie na materiały,
  • samochodzie, nie będziemy wynajmować żadnego powozu, a jedynie poprosimy kolegę, aby nas zawiózł swoją piękną Hondzinką, bądź pojedziemy własną.
Tak sobie tłumacząc pragnę chociaż nie oszczędzać na obrączce i jej jakości... tym bardziej, że często zapominam się i nie ściągam pierścionka zaręczynowego, gdy myję butelki na piwo w żrących detergentach i o dziwo jeszcze się trzyma. Raz kupiony będzie mi towarzyszył na palcu do końca życia, o ile go nie zgubię (tffuu, by nie zapeszyć ;) )

Z męskiego punktu widzenia:
  • ma być niedrogi,
  • ma się nie świecić jak " psu jajca",
  • ma nie wyglądać jak z blachy cięty, bo taki to ślusarz może nam za free wręczyć.
Niby wybór powinien być prosty... a tu się zaczynają schody :) większość obrączek jest złota, a ich blask widoczny jest głęboką ciemną nocą spowitą mgłą... więc odpada. Jako kobieta lubię mieć wszystko dopasowane. Pierścionek zaręczynowy mam dwu barwny (białe i żółte złoto, a po środku delikatny brylancik), więc taka obrączka byłaby wymarzona... ale dwu barwność celowo wybrana pozwala na kupno obrączki albo złotej, albo białej ;) Chodząc od salonu do salonu natrafiliśmy w końcu na obrączki, gdzie u narzeczonego wyglądała męsko, a u mnie elegancko i uroczo. I oczywiście spełnia nasze postawione wcześniej wymagania ;) Ja jestem w gorącej wodzie kąpana, więc już bym je brała pomimo, że jest tylko miesiąc oczekiwania na wykonanie. Na szczęście mój narzeczony musi wpierw wszystko sprawdzić nim podejmie decyzję. Więc przeszliśmy do kolejnego jubilera... Naszym oczom ukazały się dziesiątki obrączek. Jestem zgubiona!!! One wszystkie są piękne i błyszczące!!! A jak cudownie prezentują się na moim palcu!!!;) Ale w oczach przyszłego małżonka każda była "chyba" gorsza od wcześniej upatrzonej... I to nieszczęsne "chyba" spowodowało, że będziemy odwiedzać wszystkie sklepy jubilerskie w naszym mieście, aby się upewnić, że dokonaliśmy właściwego wyboru. A zauroczyła nas ta parka: ( zdjęcie troszeczkę inaczej ukazuje naszych wybranków, są mniej żółte a pasek przechodzący przez obrączki jest czarny).

 

Dodatkowo uwielbiamy to co inne, niepowtarzalne, niebanalne. Obrączki na pierwszy rzut oka wyglądają jak zwykłe codzienne pierścionki.... i to jest w nich piękne ;)