wtorek, 27 listopada 2012

Czy wszystko co się świeci jest piękne? - czyli damski i męski punkt widzenia przy wyborze obrączek

Parę tygodni temu ( a dokładnie było to w październiku kiedy pierwszy raz tej jesieni pojawił się na chwilkę śnieg, a ja wpadłam w świąteczną euforię jak to zwykle czynię na widok śniegu ;) ) przechadzaliśmy się po galerii. Wybieraliśmy się wtedy na urodziny szwagra narzeczonego, ale wyjątkowo mieliśmy trochę czasu na beztroskie nudzenie się, więc postanowiliśmy odwiedzić paru jubilerów. Wiadomo, że w galerii ceny są wyższe o nazwę marki, ale nie mamy złota na przetopienie, jak to inni mają w zwyczaju robić. Dlatego będziemy odwiedzać salony jubilerskie w poszukiwaniu idealnych obrączek. Tylko słowo "idealne" oznacza dla każdego coś innego ;) Kobieta zazwyczaj wychodzi z założenia, że wszystko co się świeci jest piękne. Osobiście nie lubię nadmiernej pstrokatości, ale na palcu czemu nie ;) A mężczyzna, jak jego pochodzenie wskazuje, powinien tak też wyglądać i się czuć, a pierścionek na palcu niekoniecznie tą cechę podkreśla. Więc nasze poszukiwaniu obrały jeden kierunek - dla mnie wszystkie obrączki są piękne, więc to narzeczony będzie podejmował ostateczną decyzję. Nareszcie jest coś w czym mogę beztrosko uczestniczyć i nie ja będę miała decydującego słowa :) Choć muszę przyznać, że salę i zespół wybraliśmy wspólnie. Ale wracając do naszych oględzin... w galerii mamy kilka salonów jubilerskich, każdemu pewnie dobrze znanych, dostępnych w całej Polsce. Spojrzeliśmy na mapkę budynku i wyruszyliśmy do pierwszego sklepu. Strasznie podobają mi się te małe stoliczki z gablotką z obrączkami, gdzie można spokojnie usiąść i pooglądać cudeńka. W tym sklepie akurat był mały wybór, obsługi żadnej, a popatrzeć to możemy na Internecie. Tu chcielibyśmy przymierzyć... ale nikogo to nie wzruszyło, więc jeden sklep mniej. Idziemy dalej... na szczęście w pozostałych salonach nie mieliśmy na co narzekać. Panie i panowie z obsługi ochoczo pokazywali wszystkie modele po kolei, z przyklejonym uśmiechem na twarzy ( nie wnikając w jego szczerość, gdyż nam zależało tylko na tym, żeby cierpliwie znosili nasze niezdecydowanie). Tak więc jak to mamy w zwyczaju zaczęliśmy stawiać warunki jakie muszą spełniać obrączki.

Z mojego, kobiecego punktu widzenia:

CHCEM DIAMAENCIK :D i to nie byle jaki, bo brylancik, kryształ Swarovskiego czy nie Swarovskiego, obojętnie, byle nie cyrkonia;) Chcę zaoszczędzić na:

  • przybraniu kościoła, sama tworząc bukieciki wraz z pomocą mamy i przyjaciółek, jeśli się zgodzą,
  • zaproszeniach, zawieszkach itp., zrobię własnoręcznie, nie wiem kiedy... ale zrobię,
  • paznokciach, mam pomysł co z nimi zrobić i wykonam to własnoręcznie, więc wydam pieniądze jedynie na materiały,
  • samochodzie, nie będziemy wynajmować żadnego powozu, a jedynie poprosimy kolegę, aby nas zawiózł swoją piękną Hondzinką, bądź pojedziemy własną.
Tak sobie tłumacząc pragnę chociaż nie oszczędzać na obrączce i jej jakości... tym bardziej, że często zapominam się i nie ściągam pierścionka zaręczynowego, gdy myję butelki na piwo w żrących detergentach i o dziwo jeszcze się trzyma. Raz kupiony będzie mi towarzyszył na palcu do końca życia, o ile go nie zgubię (tffuu, by nie zapeszyć ;) )

Z męskiego punktu widzenia:
  • ma być niedrogi,
  • ma się nie świecić jak " psu jajca",
  • ma nie wyglądać jak z blachy cięty, bo taki to ślusarz może nam za free wręczyć.
Niby wybór powinien być prosty... a tu się zaczynają schody :) większość obrączek jest złota, a ich blask widoczny jest głęboką ciemną nocą spowitą mgłą... więc odpada. Jako kobieta lubię mieć wszystko dopasowane. Pierścionek zaręczynowy mam dwu barwny (białe i żółte złoto, a po środku delikatny brylancik), więc taka obrączka byłaby wymarzona... ale dwu barwność celowo wybrana pozwala na kupno obrączki albo złotej, albo białej ;) Chodząc od salonu do salonu natrafiliśmy w końcu na obrączki, gdzie u narzeczonego wyglądała męsko, a u mnie elegancko i uroczo. I oczywiście spełnia nasze postawione wcześniej wymagania ;) Ja jestem w gorącej wodzie kąpana, więc już bym je brała pomimo, że jest tylko miesiąc oczekiwania na wykonanie. Na szczęście mój narzeczony musi wpierw wszystko sprawdzić nim podejmie decyzję. Więc przeszliśmy do kolejnego jubilera... Naszym oczom ukazały się dziesiątki obrączek. Jestem zgubiona!!! One wszystkie są piękne i błyszczące!!! A jak cudownie prezentują się na moim palcu!!!;) Ale w oczach przyszłego małżonka każda była "chyba" gorsza od wcześniej upatrzonej... I to nieszczęsne "chyba" spowodowało, że będziemy odwiedzać wszystkie sklepy jubilerskie w naszym mieście, aby się upewnić, że dokonaliśmy właściwego wyboru. A zauroczyła nas ta parka: ( zdjęcie troszeczkę inaczej ukazuje naszych wybranków, są mniej żółte a pasek przechodzący przez obrączki jest czarny).

 

Dodatkowo uwielbiamy to co inne, niepowtarzalne, niebanalne. Obrączki na pierwszy rzut oka wyglądają jak zwykłe codzienne pierścionki.... i to jest w nich piękne ;)

czwartek, 22 listopada 2012

Co tak naprawdę pokierowało nami przy wyborze sali

Lokal nr 4, również poza naszym miejscem zamieszkania, w przeciwnym kierunku jak lokal nr 2 i 3.
Słyszeliśmy o nim dobre, pozytywne opinie... tylko kawał drogi... Zadzwoniłam do właścicielki i wpierw zapytałam się o cennik na 2013. I tutaj albo ja czegoś nie zrozumiałam, albo to najdroższy chleb pod słońcem! A mianowicie stawka za jedną osobę wynosiła przykładowo 180zł, a jeśli chcemy chleb na powitanie to cena ta wzrasta do 190 zł. Czyli przy 100 osobach chlebek będzie nas kosztował 1000zł!!! Kolejna dodatkowa opłata była za napoje, ciasta... czyli wyjściowa kwota mogła jeszcze urosnąć o kilkadziesiąt złotych... to troszeczkę za dużo płacić 20 parę tysięcy zł za 100 osób. Podziękowałam za rozmowę i nie umawialiśmy się na oględziny.
Został nam lokal nr 5, który od początku stawialiśmy na pierwszym miejscu, ale żeby nie ominął nas urok ślubnych przygotowań daliśmy szansę innym. A dlaczego mieliśmy swojego faworyta? Lokal po pierwsze sprawdzony, gdyż już byliśmy tam na weselu parę lat temu. Sala przestronna, parkiet do tańczenia oddzielony kolumnami od salki ze stołami ( czyli ani nie jest za głośno, ani nie są pomieszczenia całkowicie od siebie oddzielone ), kelnerzy dobrze wykonywali swoją pracę, jedzenie smaczne i w wystarczającej ilości ( wręcz za dużo ). Więc umówiliśmy się z właścicielem omówić szczegóły. Ale wpierw musiał przejść pozytywnie przez nasz rytuał pytaniowy :) czyli odpowiedzieć na pytanie - jakie ma pan plany odnośnie sali do 2013 roku? I wkońcu usłyszeliśmy wymarzoną, wręcz powyżej naszych oczekiwań odpowiedź:
  • co roku cyklinuję parkiet,
  • zamierzam obniżyć sufit i zrobić nowe oświetlenie,
  • przemalować,
  • w tym roku (2011) w wakacje dojdzie kolejny, trzeci klimatyzator
Jakby jeszcze agregator był to już w ogóle byśmy oniemieli z zachwytu;) Ale nie przesadzajmy ;) Więc przeszliśmy do kosztów... i tu kolejna ważna kwestia - CENA SZTYWNA, czyli na zawartej umowie w 2011 roku spisaliśmy cenę za osobę, która nie ulegnie zmianie, nie ważne czy podatek podwyższą ( co przecież nasz rząd niespodziewanie uczynił w 2012 roku), żywność zdrożeje, czy stanieje ( jakby to chociaż było możliwe ).  W niej zawiera się opłata za kilka ciepłych posiłków ( jeszcze ich nie wybraliśmy, jest ich chyba cztery), zimna płyta, napoje, ciasta na stół, ciasta w formie upominków dla gości, tort z dobrej cukierni... czyli wszystko prócz alkoholu. Sala jest udekorowana, wiec full serwis ( choć będę chciała dołożyć kilka swoich pomysłów ;) ). Dodatkowo wzięliśmy drink bar ( sami płacimy za alkohol ), a jeśli właściciel nie będzie mógł stanąć za barem ( za darmo, więc miło z jego strony ) wtedy będziemy musieli zatrudnić dodatkowego kelnera. Co do stołu wiejskiego to właściciel sam stwierdził, że jedzenia jest tyle, że to posłuży jedynie za ozdobę, więc jeśli chcemy zaoszczędzić to nie ma po co brać ( chyba, że zrobimy wesele dwudniowe to wtedy jak najbardziej jedzenie z niego zniknie ;) ). Więc kolejny plus za uczciwe podejście. Ślub bierzemy w lipcu, więc ogromne znaczenie mają klimatyzatory ( liczymy na bezdeszczowe upały ;) ). Z tyłu za budynkiem jest parking, trawa, drewniane ławy, więc jest gdzie wyjść. A i jeszcze jedna dobra opcja - pomieszczenie zamykane na klucz... czyli wszelkie kosztowności spokojnie możemy tam zostawić, a nie ganiać świadków, żeby odwozili do domu. I jest też łóżko... w razie nagłej potrzeby... drzemki ;)
    Niedawno weszłam na ich stronę internetową sprawdzić, czy to nie tylko piękne opowieści mające złowić ufnych klientów... moim oczom ukazał się obniżony sufit, z nowoczesnym oświetleniem, ściany przemalowane, parkiet błyszczący... dobrze się zapowiada, więc mamy nadzieję, że chociaż z tym nie będziemy mieli problemów ( tfuu co by nie zapeszyć ;) ) Przez te sześć lat co jesteśmy razem średnio 3 razy do roku byliśmy na czyimś weselu, więc to nie jest tak, że wybraliśmy sobie pięć sal i tylko na nich się skupiliśmy. Z każdej wyciągnęliśmy wnioski, które po tylu latach pomogły nam przy szybkim i sprawnym wyborze lokalu. Jest jeszcze jedna ważna sprawa przy wyborze sali weselnej o której napiszę przy kastingu na zespół muzyczny :) 
Wirtualna wycieczka po naszej sali:
http://www.lea.com.pl/TourWeaver_LEA.html


poniedziałek, 19 listopada 2012

W poszukiwaniu sali weselnej część druga, akcja dzieję się w 2011 roku

Do zadań weselnych specjalnie kupiłam zeszyt, żeby notować co mamy zrobić, gdzie i z kim się spotkać, wszelkie koszty, zapisywać nasze opinie... nic z tych rzeczy nie znalazło się w owym ślubnym organizerze ;) Jedynie zanotowałam adresy pięciu sal weselnych wraz z numerami telefonów do właścicieli. Tak więc zaczęłam uradowana dzwonić do wybranych spośród setek lokali.
Lokal nr 1: w pięknym otoczeniu drzew, krzewów i kwiatów, sala przestronna z okrągłymi stołami (moje marzenie :))
Dzwonię:
Właściciel: Halo! ( z niemiłym warknięciem )
Ja: Dzień dobry :) ( jeszcze z entuzjazmem ) Chcielibyśmy wraz z narzeczonym obejrzeć salę i dowiedzieć się orientacyjnie o ceny na rok 2013.
Właściciel: A skąd mam to wiedzieć!? ( z krzykiem ) Na mieście jestem.
Ja: W takim razie już dziękujemy. Do widzenia.
Właściciel: Później niech Pani dzwoni ( ze złością )
Ja: Nie dziękuję.

I tak oto obsługa klienta wyeliminowała salę numer 1 już na starcie. Nie raz słyszałam jakie problemy para młoda miała z gospodarzami, którzy potrafili siedzieć na samym weselu, dyrygując że tego nie wolno, tamtego nie dotykać... nie chce mi się od samego początku współpracy wojować. Dzwonimy dalej.

Sala numer 2 około 30 km od naszego miejsca zamieszkania
Na zdjęciach sala wyglądała całkiem ładnie, więc niech będzie, przejedziemy się zobaczyć, choć nie bardzo nam to pasuje, bo nie wiemy czy gościom uda się zorganizować własny transport, czy nie będziemy musieli wynająć autokar, a to dodatkowy koszt. Zadzwoniłam do właściciela, umówiliśmy się, więc ruszamy w drogę. Na miejscu zastaliśmy obskurny budynek, ale nie będziemy osądzać "książki po okładce", więc wchodzimy do środka. A naszym oczom ukazała się mała salka ( przypomina salę gimnastyczną w podstawówce), krzesła również jak za czasów szkolnych - małe, drewniane, czyhające na rajstopy; stoliki pod jedną ścianą, miejsce dla zespołu po drugiej... w rogu jeszcze stał ukryty stolik na tzw. "stół wiejski". OK to na pewno nie to co szukaliśmy, ale skoro tu jesteśmy to zadamy parę podstawowych pytań:
Pytanie pierwsze: czy zamierza pan przeprowadzić jakiś remont, bo salę chcemy dopiero na rok 2013 ( a rzecz się działa w 2011 ). W odpowiedzi usłyszeliśmy: a bo ja wiem, może firanki zmienię...
Yhy... pytanie numer dwa i najważniejsze: jaka kwota od osoby i co jest w menu? Tutaj powiedział nam obecną kwotę, na 2013 ją trochę powiększył i właściwie już straciliśmy zainteresowanie, ale uprzejmie wysłuchaliśmy reszty... Podziękowaliśmy i ruszyliśmy na salę numer trzy, gdyż była trochę za miejscowością w której aktualnie przebywaliśmy. 
Lokal nr 3 jeszcze dalej jak lokal numer 2, ale za to w lepszej formie ;)
Natrafiliśmy akurat na remont, właściciel był cały umazany farbą to dobry znak... coś się dzieje i jest szansa, że za dwa lata sala nie będzie wyglądała  jak pobojowisko ;) Aby nie przeciągać naszego i właściciela cennego czasu od razu zapytaliśmy się o cennik na rok 2013. A szef na to: "A bo ja wiem,może euro wprowadzą za dwa lata więc jak ja mam podać Wam cenę?" No tak, rzeczywiście nasza gospodarka jest tak dynamiczna i rozwojowa, że na pewno wejdziemy do strefy euro. Ale i tak obejrzeliśmy salę, podziękowaliśmy i odjechaliśmy. Nie był to czas stracony, bo lepiej samemu się o czymś przekonać niż później żałować.
 



poniedziałek, 12 listopada 2012

Targi ślubne

Trochu poskaczę na osi czasu, gdyż sporo załatwiliśmy tuż po zaręczynach ( które według Facebooka były w 2010 roku, ja jedynie pamiętam, że 23 grudnia w naszą rocznicę, ale dobrze że "inni" wiedzą ;) ) ale na bieżąco dzieje się masa innych rzeczy, tych dobrych i tych złych... Ale na wszystko przyjdzie czas ;) Wczoraj postanowiliśmy wybrać się na Targi Ślubne ( tylko dlatego, że spontanicznie wzięłam udział w konkursie i pierwszy raz udało mi się coś wygrać, a było to podwójne zaproszenie właśnie na owe targi ). Jako, że mamy już salę, zespół, fotografa, sukienkę, prawie kościół ( prawie jest tu synonimem, że są mniejsze i większe problemy z tym związane) to zbytnio nie mieliśmy po co iść... Ale czemu by nie skorzystać, nawet jako zaciekawieni turyści, bo przecież już się taka okazja nie powtórzy ;) Tak więc pojechaliśmy przed obiadem zobaczyć jak takowe wydarzenia wyglądają. I w sumie skorzystaliśmy, bo wzięliśmy ulotki aut do wypożyczenia. Choć taka przyjemność będzie kosztowała ok. 800 zł, więc jeszcze musimy przemyśleć "za i przeciw". Ja jestem z ogółu na tak - bo przecież ślub, przynajmniej ten kościelny, jest w teorii tylko raz w życiu ;), a po drugiej stronie szali jest jeszcze większy argument - finanse... wystarczyłoby trochę dołożyć i byśmy mogli swoje auto pomalować i jechać nim do ślubu, bo jest najpiękniejsze, najcudowniejsze pod słońcem, bez którego w moim sercu byłaby drobna pustka ( kiedyś mieliśmy go sprzedawać, a ja przez trzy dni pogrążona byłam w smutku, wręcz rozpaczy i depresji, więc już nigdy więcej ten temat nie wypłynął;) ) Dalej przeszliśmy do budynku, gdzie powitały nas suknie ślubne. Obraliśmy kierunek zwiedzania i przeszliśmy od stoiska do stoiska, zbierając niepotrzebne wizytówki, ale przecież można poudawać skoro już tu przyszliśmy. Było kilku fotografów, kamerzystów, pani piekąca ciasta, zespół muzyczny, salon sukienek ślubnych, salon kosmetyczny i stoisko banku oferujące polisy ubezpieczeniowe... I tu w końcu skorzystaliśmy, a dokładnie z ankiety, gdzie trzeba było wymyślić hasło reklamowe być stanąć do walki o wycieczkę ;) Tylko,że ani ja ani mój narzeczony hasłami reklamowymi na prawo i lewo nie rzucamy, więc nie liczymy od razu na zajęcie pierwszego miejsca... może chociaż jakaś nagroda pocieszenia w postaci rabatu na polisę bądź niezbyt częste nękanie telefoniczne? ;) Tak więc zrobiliśmy rundkę myśląc w tym czasie jakie hasło mogłoby się bankowi spodobać, wróciliśmy do ich stoiska dumni, że coś sensownego wymyśliłam i wyszliśmy jak zaczął się pokaz mody. No zobaczyliśmy pierwszą modelkę, żebym miała pełen "pakiet wrażeń" z targów ślubnych. Wróciliśmy do domu, zjedliśmy obiad, nalaliśmy naszego pysznego domowego piwka ( tak dobrego Witbiera naprawdę jeszcze nie piłam, więc jeszcze większa radość w sercu, że udało się coś dobrego uwarzyć ) i wieczór spędziliśmy odpoczywając, ja przy książce a narzeczony przy grze komputerowej ;)



( Zdjęcie naszego autorstwa, oczywiście z naszym piwem :))

środa, 7 listopada 2012

W poszukiwaniu sali weselnej podejście pierwsze

Tuż po zaręczynach rozpoczęliśmy poszukiwania sali weselnej. Postanowiliśmy ślub wziąć rok po zakończeniu studiów, więc mieliśmy czas, aby znaleźć tą "idealną" salę. Idealną pod wieloma względami... Jako, że żyjemy w czasach gdzie "wujek" google potrafi pomóc na każdym kroku, postanowiliśmy zapytać się jego co nam poleca. A zaproponował nam, aby odwiedzić ponad sto sal w naszym mieście i okolicy. Oczywiście na początek zaserwował wirtualne turne po stronach sal, opatrzonych zdjęciami z wszelkimi istotnymi dla nas kryteriami. Tak więc zasiedliśmy przed monitorami i zaczęliśmy wybierać sale spełniające nasze wymagania.
Kryteria wyboru:
  1. Stabilne podłoże - najlepiej drewniany parkiet do tańczenia, ewentualnie przyczepne płytki, które nie przeszkodzą hulankom i swawolom
  2. Sala do tańczenia lekko oddzielona od stołów, co by nie trzeba przekrzykiwać muzyki
  3. Pozytywne opinie odnośnie jedzenia i obsługi ( jeśli znajomi jej nie polecają to sprawdzić co mówi "wujek" google)
To były nasze wstępne założenia... ale oglądając sale doszły kolejne, np.:
  1. Sala odpada jeśli na parkiecie znajduje się za dużo kolumn ( przestrzeń do tańczenia tylko zajmują)
  2. Niedopuszczalne są dwa odrębne piętra ( stoły na górze parkiet na dole... kto da radę biegać ciągle po schodach, kiedy wiadome jest, że z każdą godziną mięśnie stają się coraz bardziej wiotkie ;))
  3. Stoły ustawione wokół czterech ścian, miejsce do tańczenia po środku absolutnie się nie sprawdza... ludzie o krzesła zahaczają, bądź trącają za każdym obrotem tych co usiłują jeść... nie wspominając już o tym, że muzykę niesie jak na koncercie rockowym... słuch i głos traci się na około dwóch dni. Może innym to odpowiada, ale skoro mamy sal do wyboru do koloru, to czemu nie znaleźć tej wymarzonej ;)
I tak za każdą kolejną stroną www odrzucaliśmy te kuszące oferty, wymyślając coraz to nowszy powód na "nie"... bo stół dla młodych z dala od gości ustawiony, bo kolory ścian są za "bystre", bo kiczowaty wystrój... jak się człowiek chce czegoś uczepić to nawet rysa na podłodze odstraszy... ach się dobraliśmy ;) Ale dzięki temu zeszliśmy do pięciu sal, które postanowiliśmy osobiście "zaszczycić", nie marnując czasu na pozostałe;) A ile śmiechu, a czasem nerwów mieliśmy przy tych niewielu odwiedzonych salach opowiem następnym razem ;)