poniedziałek, 19 listopada 2012

W poszukiwaniu sali weselnej część druga, akcja dzieję się w 2011 roku

Do zadań weselnych specjalnie kupiłam zeszyt, żeby notować co mamy zrobić, gdzie i z kim się spotkać, wszelkie koszty, zapisywać nasze opinie... nic z tych rzeczy nie znalazło się w owym ślubnym organizerze ;) Jedynie zanotowałam adresy pięciu sal weselnych wraz z numerami telefonów do właścicieli. Tak więc zaczęłam uradowana dzwonić do wybranych spośród setek lokali.
Lokal nr 1: w pięknym otoczeniu drzew, krzewów i kwiatów, sala przestronna z okrągłymi stołami (moje marzenie :))
Dzwonię:
Właściciel: Halo! ( z niemiłym warknięciem )
Ja: Dzień dobry :) ( jeszcze z entuzjazmem ) Chcielibyśmy wraz z narzeczonym obejrzeć salę i dowiedzieć się orientacyjnie o ceny na rok 2013.
Właściciel: A skąd mam to wiedzieć!? ( z krzykiem ) Na mieście jestem.
Ja: W takim razie już dziękujemy. Do widzenia.
Właściciel: Później niech Pani dzwoni ( ze złością )
Ja: Nie dziękuję.

I tak oto obsługa klienta wyeliminowała salę numer 1 już na starcie. Nie raz słyszałam jakie problemy para młoda miała z gospodarzami, którzy potrafili siedzieć na samym weselu, dyrygując że tego nie wolno, tamtego nie dotykać... nie chce mi się od samego początku współpracy wojować. Dzwonimy dalej.

Sala numer 2 około 30 km od naszego miejsca zamieszkania
Na zdjęciach sala wyglądała całkiem ładnie, więc niech będzie, przejedziemy się zobaczyć, choć nie bardzo nam to pasuje, bo nie wiemy czy gościom uda się zorganizować własny transport, czy nie będziemy musieli wynająć autokar, a to dodatkowy koszt. Zadzwoniłam do właściciela, umówiliśmy się, więc ruszamy w drogę. Na miejscu zastaliśmy obskurny budynek, ale nie będziemy osądzać "książki po okładce", więc wchodzimy do środka. A naszym oczom ukazała się mała salka ( przypomina salę gimnastyczną w podstawówce), krzesła również jak za czasów szkolnych - małe, drewniane, czyhające na rajstopy; stoliki pod jedną ścianą, miejsce dla zespołu po drugiej... w rogu jeszcze stał ukryty stolik na tzw. "stół wiejski". OK to na pewno nie to co szukaliśmy, ale skoro tu jesteśmy to zadamy parę podstawowych pytań:
Pytanie pierwsze: czy zamierza pan przeprowadzić jakiś remont, bo salę chcemy dopiero na rok 2013 ( a rzecz się działa w 2011 ). W odpowiedzi usłyszeliśmy: a bo ja wiem, może firanki zmienię...
Yhy... pytanie numer dwa i najważniejsze: jaka kwota od osoby i co jest w menu? Tutaj powiedział nam obecną kwotę, na 2013 ją trochę powiększył i właściwie już straciliśmy zainteresowanie, ale uprzejmie wysłuchaliśmy reszty... Podziękowaliśmy i ruszyliśmy na salę numer trzy, gdyż była trochę za miejscowością w której aktualnie przebywaliśmy. 
Lokal nr 3 jeszcze dalej jak lokal numer 2, ale za to w lepszej formie ;)
Natrafiliśmy akurat na remont, właściciel był cały umazany farbą to dobry znak... coś się dzieje i jest szansa, że za dwa lata sala nie będzie wyglądała  jak pobojowisko ;) Aby nie przeciągać naszego i właściciela cennego czasu od razu zapytaliśmy się o cennik na rok 2013. A szef na to: "A bo ja wiem,może euro wprowadzą za dwa lata więc jak ja mam podać Wam cenę?" No tak, rzeczywiście nasza gospodarka jest tak dynamiczna i rozwojowa, że na pewno wejdziemy do strefy euro. Ale i tak obejrzeliśmy salę, podziękowaliśmy i odjechaliśmy. Nie był to czas stracony, bo lepiej samemu się o czymś przekonać niż później żałować.
 



2 komentarze:

  1. No jakze mila obsluga sali...eh masakra. Nie ma to jak dbac o swoj biznes:p

    OdpowiedzUsuń
  2. To jeszcze nie koniec opowieści, ale nie zdążyłam całości dziś opisać ;)

    OdpowiedzUsuń